Plus napoje. A potem nieoczekiwanie wszyscy zapadacie na niemoc żołądkowo-jelitową. Trop wiedzie do restauracyjnej kuchni, bo gdzie indziej.
Udajecie się ze skargą do szefa lokalu i co słyszycie w odpowiedzi? Żadnego tam przepraszam, a tylko pełne pychy tłumaczenie, że wasza biegunka i gorączka to spodziewany efekt zastosowanych produktów spożywczych. Powtarzam: spodziewany efekt zastosowanych produktów spożywczych.
Ja tu nie bredzę, tylko lekko przerabiam – ale tak, aby nie zgubić sensu – tłumaczenie rzeczniczki Głównej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Padło ono przy okazji odpierania zarzutów mediów – ależ one czepialskie – o kolejne pęknięcia na kolejnych kawalątkach polskich autostrad. Tym razem chodzi o kawalątek dość prestiżowy wizerunkowo, bo prowadzący do niemieckiej granicy. I pani rzecznik oświadczyła otóż, że to pęknięcie to – cytuję – spodziewany efekt zastosowanego rozwiązania technologicznego”. Powtórzę, o sam wciąż nie wierzę: spodziewany efekt zastosowanego rozwiązania technologicznego. Innymi słowy: jest, jak jest, bo tak miało być.
Jakaż to cudna okazja do małpowania pani rzecznik przez wszelkich krajowych fuszerów, bumelantów, brakorobów, oczajduszów. Wywieziono pacjenta ze szpitala nogami do przodu? To spodziewany efekt zastosowanego procesu leczenia. Z uczelni wyższej wypuszczono kolejny tabun niedouczonych półalanfabetów? Bo takie były założenia zastosowanego procesu dydaktycznego. Przegraliśmy euro z kretesem? Celowo! Tak podpowiadała nam strategia treningów i meczów. Mógłbym tak wyliczać, ale po co?
Na koniec zwierzę się, że nieodmiennie rozśmiesza mnie literka „A” w skrócie Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Jak można zostać dyrektorem czegoś, czego w Polsce nie ma? To tak, jak ja mianowałbym siebie dyrektorem piramid egipskich.
Posłuchaj felietonu: