BILANS 2016 Benzenstadt
Podobno ilość nie przechodzi w jakość, ale bywają sytuacje, gdy przekroczenie pewnego poziomu prowadzi jednak do reakcji łańcuchowej. Tak stało się w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie mieszkańcy stwierdzili, że mają dość problemów z benzenem i władza wreszcie powinna coś z tym zrobić. Przyparta do muru władza zaczęła coś robić, choć końca tej ekologicznej operacji na razie nie widać.
Podobno obawy mieszkańców były przesadzone, bo tak zwana roczna norma emisji benzenu, a tylko o takowej mówią polskie przepisy, nie tylko nie przekraczała poziomu krytycznego, ale w ostatnich kilkunastu latach zaczęła się obniżać. W międzyczasie zmieniła się jednak społeczna i ekologiczna wrażliwość, pojawiły się także nowe możliwości sprawdzania, jak to z tą emisją jest naprawdę. Kiedyś nie każdy miał internet, teraz niemal każdy może wejść do sieci i zobaczyć, czy w danym dniu nie odnotowano przypadkiem tak zwanego piku, czyli gwałtownego chwilowego przekroczenia normy. A takowe piki to w Kędzierzynie-Koźlu smutna norma.
Alarm podniósł senator PiS Grzegorz Peczkis, wcześniej kędzierzyński radny, potem dołączyły siły społeczne w postaci komitetu założonego przez mieszkańców do walki z benzenem. Włodarze miasta i powiatu zmuszone były zareagować, odezwała się także wywołana do tablicy inspekcja ochrony środowiska. Jej opolski szef Krzysztof Gaworski, chyba zmęczony sypiącymi się na niego żądaniami, stwierdził w końcu publicznie, na naszej antenie, że może kontrolować tylko to, co zostało zapisane w stosownych zezwoleniach wydanych przez powołane do tego organy, czyli w tym przypadku urząd marszałkowski i starostwo powiatowe. A ponieważ pozwolenia te są raczej ogólnikowe i niewiele mówią o benzenie, kontrolować może niewiele. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi tak zwana emisja niezorganizowana, której de facto zmierzyć się nie da.
Debata, co z tym zrobić, trwa. Poseł Nowoczesnej Witold Zembaczyński domaga się raportu aerosanitarnego, inni politycy żądają zaostrzenia przepisów, jeszcze inni oczekują, że marszałek jednak zmieni pozwolenia wydane kędzierzyńskim firmom chemicznym. Władze miasta sfinansowały za to badania przesiewowe na obecność fenolu, który może być skutkiem działania benzenu. Wyniki poznaliśmy 30 grudnia - 90 procent przebadanych ma wyniki w normie, reszta powinna się zgłosić pilnie do lekarza. Wygląda na to, że wojna z benzenem jeszcze trochę potrwa.
Alarm podniósł senator PiS Grzegorz Peczkis, wcześniej kędzierzyński radny, potem dołączyły siły społeczne w postaci komitetu założonego przez mieszkańców do walki z benzenem. Włodarze miasta i powiatu zmuszone były zareagować, odezwała się także wywołana do tablicy inspekcja ochrony środowiska. Jej opolski szef Krzysztof Gaworski, chyba zmęczony sypiącymi się na niego żądaniami, stwierdził w końcu publicznie, na naszej antenie, że może kontrolować tylko to, co zostało zapisane w stosownych zezwoleniach wydanych przez powołane do tego organy, czyli w tym przypadku urząd marszałkowski i starostwo powiatowe. A ponieważ pozwolenia te są raczej ogólnikowe i niewiele mówią o benzenie, kontrolować może niewiele. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi tak zwana emisja niezorganizowana, której de facto zmierzyć się nie da.
Debata, co z tym zrobić, trwa. Poseł Nowoczesnej Witold Zembaczyński domaga się raportu aerosanitarnego, inni politycy żądają zaostrzenia przepisów, jeszcze inni oczekują, że marszałek jednak zmieni pozwolenia wydane kędzierzyńskim firmom chemicznym. Władze miasta sfinansowały za to badania przesiewowe na obecność fenolu, który może być skutkiem działania benzenu. Wyniki poznaliśmy 30 grudnia - 90 procent przebadanych ma wyniki w normie, reszta powinna się zgłosić pilnie do lekarza. Wygląda na to, że wojna z benzenem jeszcze trochę potrwa.