Aura obdarowała nas słońcem, ciepłem i błogostanem, jakby chciało nadrobić swe skandaliczne niedoróbki z czerwca i lipca, kiedy to zamieniła się w wodolejcę, niczym jakiś kandydat na posła albo senatora, mniejsza o to, z jakiej partii. Weekend w weekend – z nieba leje się czyste złoto, a ziemia owija się w barwy jak z Renoira albo jakiegoś innego Photoshopa.
Tylko dlaczego te cymesy natury, ten finisz lata, nazywany jest „babim”? Że jak niby końcówka-resztówka, to już dla kobiety? Takie ostatki z dna garnka dla pani domu, gdy sobie już podjadł do syta pan i władca jego? Że jak baba, to musi iść na końcu samym - niczym w jakiejś latynoskiej rodzinie pielęgnującej kult macho? Prawda, że to upokarzające?
Jakiż to wspaniały temat na feministyczny ząb – to całe „babie lato”. Jaki kapitalny obiekt ideologicznej obróbki. Że przesadzam? Tylko trochę, wszak mam do tego felietonowe prawo, ale sami powiedzcie, czy kiedyś do pomyślenia było zamienianie męskich na żeńskie w imię ideologii równościowej i antydyskryminacyjnej?
Dawniej mieliśmy do czynienia z elegancką panią socjolog, panią psycholog, panią notariusz. Dziś roi się od pokracznych językowo socjolożek, psycholożek, notariuszek. A spróbuj powiedzieć inaczej, to cię feministki zjedzą z butami.
Tylko jaką nową nazwę dać temu babiemu latu? Męskie lato? Toż dla wojowniczych feministek byłoby to samczym zawłaszczeniem!!! Czymś w rodzaju zajęcia Zaolzia przez Rydza-Śmigłęgo, aneksji Czechosłowacji przez Hitlera, czy inkorporacji Prus przez Kazimierza Jagiellończyka – czyli... niebywałym aktem agresji w toczącej się od jakiegoś czasu z inicjatyw sił postępu... kulturowej wojnie płci. Tak źle, i tak niedobrze.
Powie ktoś, że wydziwiam, że przekombinowuję... A owszem, przekombinowuję. Ale po pierwsze dla żartu i prowokacji. I nie bardziej niż na poważnie czynią to feministki w swych myślowo-językowych wygibasach.
Posłuchaj felietonu: