Do największej katastrofy w historii śląskiego kolejnictwa doszło w niedzielny wieczór 12 listopada 1939 r. Tego dnia wieczorny pociąg z Kędzierzyna do Baborowa wyjechał z około półgodzinnym opóźnieniem, wobec czego dyżurni ruchu zdecydowali, że jadący z przeciwka pociąg z Baborowa do Kędzierzyna nie będzie czekał w Polskiej Cerekwi lecz na bocznicy w położonych bliżej Koźla Sukowicach. Nie była to pierwsza taka sytuacja i dotychczas to rozwiązanie się sprawdzało.
Do pełnego już pasażerów pociągu na stacji w Sukowicach dosiadło się jeszcze kilkadziesiąt osób, które wracały z odbywającego się tego dnia w tej wsi jubileuszu poświęcenia kościoła. Nie wszystkim się to udało i wielu zawiedzionych pasażerów czekało na zatłoczonej stacji. Tymczasem doszło do nagłej zmiany pogody – zerwał się silny wiatr i zaczął padać śnieg.
W zamieszaniu zawiadowca stacji nazwiskiem Rzeczyński dał sygnał do odjazdu, bowiem zapomniał, że pociąg z Kędzierzyna jeszcze nie przyjechał. Kilka minut wcześniej minął czas odjazdu pociągu z Baborowa, który miał ruszyć o 19.18. Chwilę później kilkaset metrów za stacją w Sukowicach doszło do zderzenia z pędzącym pociągiem z Kędzierzyna.
Obie lokomotywy splotły się w jedną bryłę złomu, pierwszy wagon składu jadącego z Baborowa został całkiem zmiażdżony, a drugi do połowy. Kolejny wagon wjechał na dach poprzedniego.
W ciągu kilkudziesięciu minut na miejscu zdarzenia pojawił się wojskowy pociąg szpitalny z Baborowa. Przybyły też rozmaite służby ratunkowe i wielu wolontariuszy. Lekarze operowali niektórych tuż obok resztek pociągu. Rannych rozwożono do szpitali w Koźlu, Głubczycach, Raciborzu i Opawie.
Komisja śledcza ustaliła, ze w efekcie zderzenia zginęło 48 osób, a 80 zostało rannych. Wśród pasażerów było wielu wracających z przepustek żołnierzy i młodzieży wracającej do szkolnych internatów oraz wielu przyjezdnych pasażerów. Wielu rannych zostało kalekami do końca życia.
Zawiadowcę uznano winnym nieumyślnego spowodowania katastrofy i skazano na kilkuletnie więzienie.