Jednak po kilku dniach londyńskiej paraolimpiady ochoczo podpisałbym się pod zakazem używania słowa „inwalida” na określenie kogoś upośledzonego. Podpisałbym się oboma rękami, Bogu dziękując w duchu, że te ręce w ogóle mam. Bo proszę posłuchać internetowych czołówek z jednego tylko niedzielnego wieczoru:
„Torpeda z Chorzowa... Złoty medal Patryka... Joanna Mendak dziś zdobyła złoto... Natalia Partyka – złoto i tylko złoto... Fenomenalny sprinter z Bystrej... Daniel Pek – pewniak do złota...”
Trwa medalowy festiwal naszych niepełnosprawnych sportowców, którzy tak na dobrą sprawę okazują się bardziej sprawni, bardziej ambitni i bardziej waleczni nie tylko od nas, szarej masy polskich telewidzów, ale i od rozpieszczanych i pompowanych sterydami oraz forsą reprezentacyjnych wyczynowców, którym los lub natura zostawiła obie nogi, obie ręce i wzrok, a nierzadko dodała potężne mięśnie, żelazne ścięgna i wielkie serca - tylko nie do walki.
Przypomnijmy sobie niedawne mizerne występy naszych olimpijczyków bez przedrostka „para” i zestawmy to z ambicją i uporem tych, których niesprawiedliwie nazywamy inwalidami. To mniej więcej tak jak Góry Sowie przy Himalajach.
Nawet nasza Opolanka z Korfantowa, Barbara Niewiedział, która też jest na paraolimpiadzie, biega tak szybko, że gdyby wystartowała w niedawnych NORMALNYCH igrzyskach, bez trudu weszłaby tam do finału. Przy czym słowo „normalnych”, jak państwo słyszeli, ugrzęzło mi w gardle.
Nasz reprezentacyjny kulomiot, Janusz Rokicki, mając 18 lat, dostał w głowę od bandytów, gdy wracał po piwie z wypłatą do domu. Potem położono go na torach, lokomotywa ucięła mu obie nogi.
Gdy jakiemuś naszemu reprezentantowi, a zwłaszcza piłkarzynie, zejdzie z palca paznokietek, staje się to ogólnonarodową sprawą ważniejszą niż podatki, tarcza rakietowa, bezrobocie i kumoterstwo na urzędach. Paluszek jest obchuchiwany i okładamy kompresami z żywej gotówki. A potem na stadionie – kicha.
A zatem – wiwat paraolimpijczycy. I niech nikt nie ośmiela się mówić o was „inwalidzi”.
Posłuchaj felietonu: