- Akurat w tej kwestii jako związki mamy jedno zdanie: chcemy, żeby płaca minimalna była na poziomie 3200 złotych, bo jest inflacja, bo wzrost cen, bo są zbyt małe podwyżki wynagrodzeń i jest to realnie wyliczone. Ten wzrost cen tak nas zaskoczył i brak normalnych regulacji w zakładach pracy powoduje, że płaca minimalna staje się w 70% dla pracowników administracyjno-budżetowych i samorządowych podstawowym wynagrodzeniem i to jest skandal. Nie ma środków na zachowanie różnic między stanowiskami i dzisiaj czy to pracownicy naukowi czy urzędu wojewódzkiego czy samorządu są bardzo" spłaszczeni". Ta płaca minimalna powoduje to że oni tracą sens wiec ta płaca minimalna generuje to ze oni tracą sens pracy. Doszło do takiego paradoksu, że pracodawcy czy rządzący nie dostrzegli elementu różnicowania wynagrodzenia od wykształcenia czy stażu pracy - mówił Grzegorz Adamczyk, wiceprzewodniczący opolskiej "Solidarności".
- Każdy wzrost płac jest troszkę proinflacyjny, ale w tym okresie, kiedy mamy dużą inflację, bo to już więcej niż 5 %, więc rządowa propozycja wzrostu wynagrodzeń o 7,1% wydaje się na ten moment być może nawet za niska. Biorąc wynagrodzenia średnie to zbliżamy się już tutaj do 52%. Pamiętajmy też o automatyzacji. Ekonomiści wyliczyli, że przy wzroście płac, procesy w firmach będą bardziej automatyzowane i robotyzowane. Sama propozycja 3 tys. zł brutto jest rozsądna i wręcz konieczna - mówił dr Artur Żurakowski, ekonomista.
- Każdy wzrost cieszy, ale dobrze abyśmy mówili o wzrostach racjonalnych. Ten jest wyjątkowo uzasadniony bo inflacja szaleje. Z jednej strony cieszymy się, że mamy fenomenalną sytuację w przemyśle, ale z drugiej strony mamy pauperyzację "budżetówki". Oni żyją na poziomie tego minimum. To też wpływa na sytuację pracodawców budżetowych. To będzie w nas biło, bo nie ma mechanizmu kompensacyjnego. Tracimy pieniądze na fundusz własny, a bez pieniędzy na wkłady własne nie możemy się ubiegać o środki na rozwój! - mówił dr Jerzy Szteliga z OPZZ.