I na odwrót. Akceptujesz konieczność zmian, jakie proponuje obecna władza, zatem powinieneś zaakceptować też serial o Łokietku i jego wielkim Synu Kazimierzu, który na początku nie był aż tak wielki, dopiero nabrał tej wielkości z czasem, odwrotnie niż nasz dwudziestowieczny król, Lech Wałęsa.
Owszem, akceptuję serial, ale nie bez zastrzeżeń, bo czy naprawdę nie można było przyczernić jakimś smarowidłem aktorskich zębów i utytłać w błocie kostiumów lub tych płacht, którymi okrywa się konie? Czy te konie muszą wyglądać jak z reklamy proszku do prania? Halo, czy konie mnie słyszą?! Naprawdę nie potrzeba milionowych (w dolarach) budżetów „Gry o tron”, żeby wiedzieć, iż ubranko konia, który w błocie i kurzu dźwigał przez kilka dni jeźdźca, nie może wyglądać jak dopiero co wyjęte z babcinej komody z czystą pościelą. Więc proszę mnie nie zbywać, że budżet za mały, bo brud to akurat najtańszy efekt specjalny i najłatwiejszy w pozyskaniu. Spytajcie każdego singla płci męskiej, który mieszka samotnie, a jeszcze lepiej – z kolegą.
Niekoniecznie też nadzór scenopisarski nad serialem musiała dostać akurat Ilona Łepkowska, i tak już wcześniej hojnie obdarowana przez telewizję. Owszem, sama jest królową, a właściwie carycą polskich scenariuszy, ale są to scenariusze z zupełnie innej bajki. Wegańskie, że tak się gastronomicznie wyrażę, tymczasem polskie średniowiecze to okres wyłącznie mięsożerny. Warto tu przypomnieć pokawałkowanie przez Bolesława Śmiałego biskupa krakowskiego, Stanisława, który przez to został świętym i patronem Polski. Nie łagodniej było za granicą.
Gdy jeden z rycerzy Fryderyka Barbarossy dostał się w ręce obrońców lombardzkiej twierdzy Croma, ucięto mu nogi i ręce, i tak okaleczonemu, kazano pełzać po ulicach miasta, ku uciesze gawiedzi. Z kolei przywódca krzyżowców, Szymon Montfort, kazał oślepić całą załogę zdobytej przez siebie twierdzy. Oszczędzono tylko jednego człowieka, ale i tak wyłupiono mu jedno oko. To drugie było mu potrzebne, aby mógł zaprowadzić grupę ślepców do kolejnej twierdzy, aby przekonać jej załogę, że nie warto stawiać się panu Szymonowi. Nie będę się już rozpisywał o średniowiecznym handlu karłami czy celowo okaleczonymi dziećmi, które spełniały rolę dzisiejszych obwoźnych celebrytów sportu, kuchni czy estrady.
Brakuje mi tego – nomen, omen - mięsa w „Koronie królów” i oglądając ten serial, wciąż spodziewam się nagłego wejścia na plan Rysia z Klanu, który ze swą poczciwą gębą zasiądzie nad miską krupniku i zacznie ględzić o tym, że pękła mu opona w taksówce, pardon, koło w wozie drabiniastym. W tym przypadku, obowiązkowo czyściutkim, jakby dopiero co opuścił stolarnię.